Był
początek lipca. Te wakacje, przynajmniej póki
co, rozpieszczały pogodą. Słońce zalewało gorącym żarem każdą
ulicę. Promienie wślizgiwały się w najmniejsze zakątki miasta,
prowadząc ze sobą lekki wiaterek, poruszający delikatnie cienkie
zasłony w moim pokoju. Westchnęłam, spoglądając na pustą ulicę
za szybą. Zbliżało się południe. Miałam wrażenie, że całe
miasto wymarło. Było tak gorąco, że nikt nie wychodził z domu –
chyba że wybierał się na plażę, by tam uciec od skwaru.
Powoli
odsunęłam się od okna i skierowałam w stronę szafki, na której
leżał skrawek papieru. Nie takiego zwykłego papieru! Był to bilet
na koncert. Wydarzenie, na które czekałam od początku wakacji. W
końcu miałam zobaczyć jeden z moich ulubionych zespołów na żywo!
Wzięłam kartkę do ręki i zaczęłam po raz kolejny czytać plan
imprezy, wypisany na odwrocie. Znałam go już na pamięć, ale mimo
to, czułam dziwną potrzebę, by setny pierwszy raz spojrzeć na
zielone literki tworzące nazwę ukochanej grupy muzyków.
Uśmiechnęłam się i wcisnęłam papier do małej, czarnej torebki,
którą chciałam zabrać ze sobą. Rzuciłam ją na łóżko, by
zaraz podejść do lustra wiszącego w korytarzu.
Odruchowo
poprawiłam koszulkę, odgarnęłam kosmyk brązowych włosów z
czoła. I znów, mimo wszelkich poprawek, odbicie w szkle nie
spotkało się z pochlebnym spojrzeniem, wręcz przeciwnie. Nie
lubiłam swojego ciała. Choć wszyscy w kółko powtarzali, że
przesadzam, ja zawsze wolałam chować się w rozciągniętych
swetrach i za dużych t-shirtach. Przez to wtapiałam się w tłum, a
dzięki temu z kolei czułam się bezpieczniej. Nie byłam narażona
na tyle spojrzeń, tyle ocen. Bycie "jak wszyscy" nie było
takie złe. Ba, mogło być nawet przyjemne.
Kątem
oka zauważyłam babcię, zaabsorbowaną robieniem obiadu dla całej
rodziny.
-
Wybierasz się gdzieś? - zapytała po chwili, wychylając się z
kuchni.
Skinęłam
głową i odwróciłam się w jej stronę. Wiedziałam, jak bardzo
nie lubi, gdy jadę gdzieś sama. Niestety, moje przyjaciółki miały
już inne plany, a ja zdawałam sobie sprawę z tego, że taka okazja
może się już nie powtórzyć. Nie mogłam zrezygnować z tak
błahego powodu. Nie i koniec. Zbyt długo na to czekałam.
-
Gdzie? - rzuciła przez ramię i zniknęła gdzieś w głębi kuchni.
Niechętnie
ruszyłam do pomieszczenia. Babcia zawsze odznaczała się
nadzwyczajną dociekliwością. Ta cecha charakteru mogła być
okropnie męcząca, ale przez osiemnaście lat mojego dotychczasowego
życia zdążyłam już do tego przywyknąć. Dlatego przyjmowałam
kolejne pytania ze spokojem.
-
Um... - stanęłam przy blacie i uśmiechnęłam się szeroko – na
koncert, do Wrzos.
-
Znowu na koncert? - babcia pokręciła z dezaprobatą głową. - Mało
masz wrażeń? - Odchrząknęła.
-
Widać mało – odparłam, mrużąc oczy i wyszłam z kuchni. Dalej
pokazywałam zęby. Nawet gdy chciałam pohamować uśmiech, nie
potrafiłam. Starsza kobieta mruknęła jeszcze coś pod nosem, ale
jej nie słuchałam.
Chodziłam
po korytarzu w tę i z powrotem, nucąc cicho ulubioną piosenkę.
Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Każdy kolejny dzień tych
wakacji mijał w mgnieniu oka, a teraz kolejne minuty zdawały się
rozciągać w nieskończoność. Około trzynastej obiad stanął na
stole. Zjadłyśmy go z babcią w ciszy. Rodzice mieli być w domu
dopiero za dwie godziny, podczas gdy ja powinnam wtedy dojeżdżać
do Wrzos. I tak też się stało.
Na
miejscu byłam zdecydowanie za wcześnie. Początek koncertu
planowany był na godzinę osiemnastą, jednak ciągle miałam w
głowie myśl, że przecież zupełnie nie znałam drogi do
miejskiego amfiteatru. Przez ten czas akurat go znajdę, o.
Trochę
się denerwowałam. Moja orientacja w terenie pozostawiała wiele do
życzenia. Pomimo tego, że już kilka razy byłam całkiem sama w
obcym mieście, zawsze tak samo to przeżywałam. Po wyjściu z
autobusu, rozejrzałam się dookoła. Wrzosy były mniejsze niż
Kilica, lecz tak samo jak i moje rodzinne miasto, puste.
Postanowiłam
skorzystać jeszcze z toalety, więc skierowałam się najpierw do
okrągłego budynku stojącego na środku dworca. W środku siedziała
starsza pani, prawdopodobnie pracująca w tym miejscu. W niej
widziałam nadzieję na znalezienie amfiteatru. Zapytałam ją o
drogę, poinstruowała mnie, w którą stronę powinnam się udać i
tak też zrobiłam. Oczywiście, czekało mnie jeszcze kilka
rozwidleń dróg, ale i tam, ku memu zadowoleniu, znaleźli się
pomocni ludzie.
Zdecydowanie
zbyt szybko pojawiłam się w okolicy sceny. Umieszczona ona była w
niewielkim lasku. Co prawda, drzewa dawały schronienie przed
wpychającym wszędzie swe ciepłe łapska słońcem, ale też nie
pozwalały wiatru wykonywać swojego zadania. Zmarszczyłam
delikatnie nos, gdy w pobliżu nie zobaczyłam żywej duszy i
usiadłam na ławce, postawionej tutaj prawdopodobnie specjalnie na
tę szczególną okazję, jaką był koncert. Na szczęście, nie
minęło dziesięć minut i gdzieś obok zaczęli kręcić się inni
ludzie – jak podejrzewałam, zajmujący się obsługą wydarzenia.
Obok mnie rozstawili namiot ratownicy, gdzieś dalej otworzono
prowizoryczny bar.
Wstałam
i postanowiłam pójść jeszcze na krótki spacer. Lubiłam poznawać
nowe miejsca, a to wydawało mi się naprawdę urokliwe. Poza tym,
głupio się czułam siedząc i patrząc na tych wszystkich ludzi.
Gdy odeszłam już kawałek od miejsca imprezy, do moich uszu dotarły
bliżej niezidentyfikowane dźwięki, które zaraz skojarzyłam z
próbą zespołu, bo ta musiała się przecież kiedyś odbyć.
Przyspieszyłam kroku, cofając się do miejsca, które przed chwilą
opuściłam. Gdy znalazłam się bliżej, mogłam już wyraźnie
usłyszeć głos wokalisty. Głos tak długo przeze mnie wyczekiwany.
Po raz kolejny rozejrzałam się dookoła. Niewiele osób przybyło.
Siedząc na ławce, którą mogę już chyba nazwać „moją”,
wsłuchiwałam się w melodie ukochanych piosenek. Oczywiście, próba
skończyła się szybciej niż bym sobie tego życzyła i po chwili
w powietrzu znów unosiła się jedynie cisza.
Skupiłam
uwagę na mężczyźnie, który wyjmował właśnie jakieś napoje z
samochodu. Nim zdążył je wszystkie ustawić na stole, obok mnie
zaparkował granatowy samochód, na który przeniosłam wzrok. W
ciągu paru minut w pobliżu pojawiło się naprawdę sporo ludzi.
Wtedy stwierdziłam, że czas opuścić ławkę i udać się do
amfiteatru. Nim jednak dotarłam do miejsca, z którego mogłam
zobaczyć scenę, moje uszy przytuliły dźwięki gitary.
Nieśmiało
wychyliłam się zza drzew i przyjrzałam temu, co działo się na
scenie. Wyciągnęłam z torebki bilet, na którym wypisana była
również nazwa supportu. Nie znałam tego zespołu, ale domyślałam
się, że piątka chłopków wyciągająca instrumenty z pokrowców
to członkowie tej grupy. Pokazałam wejściówkę blondynce stojącej
przy schodach i zajęłam miejsce w pierwszym rzędzie. Wyciągnęłam
z torebki telefon by wypełnić czymś czas, który dalej bez cienia
współczucia dłużył się boleśnie. Gdy jednak brzdąkanie
zaczęło tworzyć jakąś całość i, prócz dźwięki
instrumentów, ze sceny zaczął docierać do mnie męski głos,
uniosłam wzrok. Moja prawa (lewa?) brew powędrowała do góry, a
usta wygięły się w zawadiackim uśmiechu.
Odłożyłam
komórkę i przyjrzałam się chłopakom na scenie. Perkusista,
gitarzysta, basista, gitarzysta numer dwa, wokalista... Wróć!
Wokalista. To on przykuł moją uwagę. Nie, nie przypominał
męskiego ideału piękna. Przynajmniej nie tego typowego, o którym
piszą w młodzieżowych czasopismach. Albo właśnie o takich piszą?
Dawno ich nie czytałam. Tak czy inaczej, jego niedbale ułożone
włosy, oczy wypełnione iskierkami radości i podniecenia w
połączeniu z niewyraźnym uśmiechem tworzyły obraz, od którego
nie mogłam oderwać wzroku. Z ust wyrwało mi się ciche
westchnienie. Chłopak zaczął śpiewać, a ja, jak zahipnotyzowana,
śledziłam każdy jego ruch. Miał talent. Zresztą,
instrumentaliści też. Po chwili uświadomiłam sobie, że oprócz
mnie w amfiteatrze jest zaledwie parę osób, bo do koncertu zostało
jeszcze czterdzieści minut. Poczułam jak cała zalewam się
rumieńcem.
Wyciągnęłam
telefon i napisałam do przyjaciółki – Anny. Była jedną z tych
osób, które wiedziały wszystko o wszystkich. Nie, nie należała
do plotkar. Po prostu znała niemal każdego, a wrodzona ciekawość
nie pozwalała jej nie wyciągać od ludzi informacji, choć te były
często jej zbędne.
Znasz
kogoś z tego zespołu, em, Moon?
Nim
oderwałam wzrok od ekranu, dostałam odpowiedź.
A
co, już się zakochałaś?
Przeczytałam
wiadomość, wywracając teatralnie oczami i znów powędrowałam
wzrokiem w stronę chłopaka.
Jasne.
Nie, po prostu wokalista jest przystojny, tyle.
Cisnęłam
telefonem w głąb torebki. Niepotrzebnie pisałam. Skupiłam się na
muzyce, która, o zgrozo, niebezpiecznie odpowiadała mojemu gustowi.
Mieszanka wszystkiego - ale skoczna, pozytywna, przyprawiona sporą
dawką punku i liźnięta porządnym rockiem.
Mózgu,
uspokój się – upomniałam się w myślach, gdy po raz kolejny
przyłapałam się na śledzeniu każdego ruchu ujmującego
nieznajomego. Kiedy próba się skończyła i szatyn zeszedł ze
sceny, skierował się w stronę dziewczyny zajmującej miejsce po
prawej stronie amfiteatru. Nie, nie podali sobie ręki, nie
przytulili się. Pocałowali się. Namiętnie się pocałowali. On
pogładził ją po policzku, ona obdarzyła go szczerym uśmiechem.
Coś ukłuło mnie w żołądek. Faktycznie, mogłam się tego
spodziewać. No bo jak ktoś taki miałby nie mieć dziewczyny? To
byłoby niedorzeczne. Odwróciłam od nich wzrok, opierając brodę
na piąstce. Czemu w ogóle tak mnie to ruszyło? To jakiś obcy
koleś, ludzie. Nieważne. Beznamiętnie spojrzałam na pustą już
teraz scenę. Do koncertu zostało pół godziny.
~*~
nudy? wiem, przepraszam. chciałam, żebyście najpierw poznali główną bohaterkę.
no i od czegoś trzeba zacząć, prawda?
poza tym dopiero wracam do formy, wybaczcie.
kooocham Was! x