poniedziałek, 3 sierpnia 2015

{rozdział pierwszy} już się zakochałaś?

Był początek lipca. Te wakacje, przynajmniej póki co, rozpieszczały pogodą. Słońce zalewało gorącym żarem każdą ulicę. Promienie wślizgiwały się w najmniejsze zakątki miasta, prowadząc ze sobą lekki wiaterek, poruszający delikatnie cienkie zasłony w moim pokoju. Westchnęłam, spoglądając na pustą ulicę za szybą. Zbliżało się południe. Miałam wrażenie, że całe miasto wymarło. Było tak gorąco, że nikt nie wychodził z domu – chyba że wybierał się na plażę, by tam uciec od skwaru.
Powoli odsunęłam się od okna i skierowałam w stronę szafki, na której leżał skrawek papieru. Nie takiego zwykłego papieru! Był to bilet na koncert. Wydarzenie, na które czekałam od początku wakacji. W końcu miałam zobaczyć jeden z moich ulubionych zespołów na żywo! Wzięłam kartkę do ręki i zaczęłam po raz kolejny czytać plan imprezy, wypisany na odwrocie. Znałam go już na pamięć, ale mimo to, czułam dziwną potrzebę, by setny pierwszy raz spojrzeć na zielone literki tworzące nazwę ukochanej grupy muzyków. Uśmiechnęłam się i wcisnęłam papier do małej, czarnej torebki, którą chciałam zabrać ze sobą. Rzuciłam ją na łóżko, by zaraz podejść do lustra wiszącego w korytarzu.
Odruchowo poprawiłam koszulkę, odgarnęłam kosmyk brązowych włosów z czoła. I znów, mimo wszelkich poprawek, odbicie w szkle nie spotkało się z pochlebnym spojrzeniem, wręcz przeciwnie. Nie lubiłam swojego ciała. Choć wszyscy w kółko powtarzali, że przesadzam, ja zawsze wolałam chować się w rozciągniętych swetrach i za dużych t-shirtach. Przez to wtapiałam się w tłum, a dzięki temu z kolei czułam się bezpieczniej. Nie byłam narażona na tyle spojrzeń, tyle ocen. Bycie "jak wszyscy" nie było takie złe. Ba, mogło być nawet przyjemne.
Kątem oka zauważyłam babcię, zaabsorbowaną robieniem obiadu dla całej rodziny.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytała po chwili, wychylając się z kuchni.
Skinęłam głową i odwróciłam się w jej stronę. Wiedziałam, jak bardzo nie lubi, gdy jadę gdzieś sama. Niestety, moje przyjaciółki miały już inne plany, a ja zdawałam sobie sprawę z tego, że taka okazja może się już nie powtórzyć. Nie mogłam zrezygnować z tak błahego powodu. Nie i koniec. Zbyt długo na to czekałam.
- Gdzie? - rzuciła przez ramię i zniknęła gdzieś w głębi kuchni.
Niechętnie ruszyłam do pomieszczenia. Babcia zawsze odznaczała się nadzwyczajną dociekliwością. Ta cecha charakteru mogła być okropnie męcząca, ale przez osiemnaście lat mojego dotychczasowego życia zdążyłam już do tego przywyknąć. Dlatego przyjmowałam kolejne pytania ze spokojem.
- Um... - stanęłam przy blacie i uśmiechnęłam się szeroko – na koncert, do Wrzos.
- Znowu na koncert? - babcia pokręciła z dezaprobatą głową. - Mało masz wrażeń? - Odchrząknęła.
- Widać mało – odparłam, mrużąc oczy i wyszłam z kuchni. Dalej pokazywałam zęby. Nawet gdy chciałam pohamować uśmiech, nie potrafiłam. Starsza kobieta mruknęła jeszcze coś pod nosem, ale jej nie słuchałam.
Chodziłam po korytarzu w tę i z powrotem, nucąc cicho ulubioną piosenkę. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Każdy kolejny dzień tych wakacji mijał w mgnieniu oka, a teraz kolejne minuty zdawały się rozciągać w nieskończoność. Około trzynastej obiad stanął na stole. Zjadłyśmy go z babcią w ciszy. Rodzice mieli być w domu dopiero za dwie godziny, podczas gdy ja powinnam wtedy dojeżdżać do Wrzos. I tak też się stało.
Na miejscu byłam zdecydowanie za wcześnie. Początek koncertu planowany był na godzinę osiemnastą, jednak ciągle miałam w głowie myśl, że przecież zupełnie nie znałam drogi do miejskiego amfiteatru. Przez ten czas akurat go znajdę, o.
Trochę się denerwowałam. Moja orientacja w terenie pozostawiała wiele do życzenia. Pomimo tego, że już kilka razy byłam całkiem sama w obcym mieście, zawsze tak samo to przeżywałam. Po wyjściu z autobusu, rozejrzałam się dookoła. Wrzosy były mniejsze niż Kilica, lecz tak samo jak i moje rodzinne miasto, puste.
Postanowiłam skorzystać jeszcze z toalety, więc skierowałam się najpierw do okrągłego budynku stojącego na środku dworca. W środku siedziała starsza pani, prawdopodobnie pracująca w tym miejscu. W niej widziałam nadzieję na znalezienie amfiteatru. Zapytałam ją o drogę, poinstruowała mnie, w którą stronę powinnam się udać i tak też zrobiłam. Oczywiście, czekało mnie jeszcze kilka rozwidleń dróg, ale i tam, ku memu zadowoleniu, znaleźli się pomocni ludzie.
Zdecydowanie zbyt szybko pojawiłam się w okolicy sceny. Umieszczona ona była w niewielkim lasku. Co prawda, drzewa dawały schronienie przed wpychającym wszędzie swe ciepłe łapska słońcem, ale też nie pozwalały wiatru wykonywać swojego zadania. Zmarszczyłam delikatnie nos, gdy w pobliżu nie zobaczyłam żywej duszy i usiadłam na ławce, postawionej tutaj prawdopodobnie specjalnie na tę szczególną okazję, jaką był koncert. Na szczęście, nie minęło dziesięć minut i gdzieś obok zaczęli kręcić się inni ludzie – jak podejrzewałam, zajmujący się obsługą wydarzenia. Obok mnie rozstawili namiot ratownicy, gdzieś dalej otworzono prowizoryczny bar.
Wstałam i postanowiłam pójść jeszcze na krótki spacer. Lubiłam poznawać nowe miejsca, a to wydawało mi się naprawdę urokliwe. Poza tym, głupio się czułam siedząc i patrząc na tych wszystkich ludzi. Gdy odeszłam już kawałek od miejsca imprezy, do moich uszu dotarły bliżej niezidentyfikowane dźwięki, które zaraz skojarzyłam z próbą zespołu, bo ta musiała się przecież kiedyś odbyć. Przyspieszyłam kroku, cofając się do miejsca, które przed chwilą opuściłam. Gdy znalazłam się bliżej, mogłam już wyraźnie usłyszeć głos wokalisty. Głos tak długo przeze mnie wyczekiwany. Po raz kolejny rozejrzałam się dookoła. Niewiele osób przybyło. Siedząc na ławce, którą mogę już chyba nazwać „moją”, wsłuchiwałam się w melodie ukochanych piosenek. Oczywiście, próba skończyła się szybciej niż bym sobie tego życzyła i po chwili w powietrzu znów unosiła się jedynie cisza.
Skupiłam uwagę na mężczyźnie, który wyjmował właśnie jakieś napoje z samochodu. Nim zdążył je wszystkie ustawić na stole, obok mnie zaparkował granatowy samochód, na który przeniosłam wzrok. W ciągu paru minut w pobliżu pojawiło się naprawdę sporo ludzi. Wtedy stwierdziłam, że czas opuścić ławkę i udać się do amfiteatru. Nim jednak dotarłam do miejsca, z którego mogłam zobaczyć scenę, moje uszy przytuliły dźwięki gitary.
Nieśmiało wychyliłam się zza drzew i przyjrzałam temu, co działo się na scenie. Wyciągnęłam z torebki bilet, na którym wypisana była również nazwa supportu. Nie znałam tego zespołu, ale domyślałam się, że piątka chłopków wyciągająca instrumenty z pokrowców to członkowie tej grupy. Pokazałam wejściówkę blondynce stojącej przy schodach i zajęłam miejsce w pierwszym rzędzie. Wyciągnęłam z torebki telefon by wypełnić czymś czas, który dalej bez cienia współczucia dłużył się boleśnie. Gdy jednak brzdąkanie zaczęło tworzyć jakąś całość i, prócz dźwięki instrumentów, ze sceny zaczął docierać do mnie męski głos, uniosłam wzrok. Moja prawa (lewa?) brew powędrowała do góry, a usta wygięły się w zawadiackim uśmiechu.
Odłożyłam komórkę i przyjrzałam się chłopakom na scenie. Perkusista, gitarzysta, basista, gitarzysta numer dwa, wokalista... Wróć! Wokalista. To on przykuł moją uwagę. Nie, nie przypominał męskiego ideału piękna. Przynajmniej nie tego typowego, o którym piszą w młodzieżowych czasopismach. Albo właśnie o takich piszą? Dawno ich nie czytałam. Tak czy inaczej, jego niedbale ułożone włosy, oczy wypełnione iskierkami radości i podniecenia w połączeniu z niewyraźnym uśmiechem tworzyły obraz, od którego nie mogłam oderwać wzroku. Z ust wyrwało mi się ciche westchnienie. Chłopak zaczął śpiewać, a ja, jak zahipnotyzowana, śledziłam każdy jego ruch. Miał talent. Zresztą, instrumentaliści też. Po chwili uświadomiłam sobie, że oprócz mnie w amfiteatrze jest zaledwie parę osób, bo do koncertu zostało jeszcze czterdzieści minut. Poczułam jak cała zalewam się rumieńcem.
Wyciągnęłam telefon i napisałam do przyjaciółki – Anny. Była jedną z tych osób, które wiedziały wszystko o wszystkich. Nie, nie należała do plotkar. Po prostu znała niemal każdego, a wrodzona ciekawość nie pozwalała jej nie wyciągać od ludzi informacji, choć te były często jej zbędne.
Znasz kogoś z tego zespołu, em, Moon?
Nim oderwałam wzrok od ekranu, dostałam odpowiedź.
A co, już się zakochałaś?
Przeczytałam wiadomość, wywracając teatralnie oczami i znów powędrowałam wzrokiem w stronę chłopaka.
Jasne. Nie, po prostu wokalista jest przystojny, tyle.
Cisnęłam telefonem w głąb torebki. Niepotrzebnie pisałam. Skupiłam się na muzyce, która, o zgrozo, niebezpiecznie odpowiadała mojemu gustowi. Mieszanka wszystkiego - ale skoczna, pozytywna, przyprawiona sporą dawką punku i liźnięta porządnym rockiem.
Mózgu, uspokój się – upomniałam się w myślach, gdy po raz kolejny przyłapałam się na śledzeniu każdego ruchu ujmującego nieznajomego. Kiedy próba się skończyła i szatyn zeszedł ze sceny, skierował się w stronę dziewczyny zajmującej miejsce po prawej stronie amfiteatru. Nie, nie podali sobie ręki, nie przytulili się. Pocałowali się. Namiętnie się pocałowali. On pogładził ją po policzku, ona obdarzyła go szczerym uśmiechem. Coś ukłuło mnie w żołądek. Faktycznie, mogłam się tego spodziewać. No bo jak ktoś taki miałby nie mieć dziewczyny? To byłoby niedorzeczne. Odwróciłam od nich wzrok, opierając brodę na piąstce. Czemu w ogóle tak mnie to ruszyło? To jakiś obcy koleś, ludzie. Nieważne. Beznamiętnie spojrzałam na pustą już teraz scenę. Do koncertu zostało pół godziny.


~*~
nudy? wiem, przepraszam. chciałam, żebyście najpierw poznali główną bohaterkę. 
no i od czegoś trzeba zacząć, prawda?
poza tym dopiero wracam do formy, wybaczcie.
kooocham Was! x

Obserwatorzy

Layout by Yassmine